Aktor wcielający się w Rudolfa owszem boski, scenografia i kostiumy robią wrażenie, ale to by było na tyle! Nie rozumiem po co tyle przekłamania w tym serialu, przecież życie Valentino, realia Hollywood tamtych czasów i ludzie którzy go tworzyli byli fascynujący bez tych 'udziwnień'. Postacie są jednowymiarowe, ubawiłam się ze scen które przedstawiały Rudolfa jako cnotliwego chłopca który 'nie da się sprzedać'. Nazimovą pomylono z Normą Desmond! Zresztą wsadzono jej w usta zdania z filmu"Bulwar Zachodzącego Słońca", owszem nie przepadała za Valentino, była ekscentryczna, ale nie była potworem! Przyczyniła się do jego sukcesu. Scena w której Valentino poznaje Rambovą to już czyste science-fiction- nie ogarniam tego.
Tak, wiem. Na końcu odcinka jest informacja iż film jest tylko luźną interpretacją biografii Valentina, ale nie rozumiem tego założenia. Czyżby Włosi chcieli na siłę ukazać nieskalany wizerunek Valentina? Czy może miał to być filmowy pomnik? Tak czy inaczej wyszła z tego gipsowa figurka.
Już wolę "Valentina" wyreżyserowanego przez Kena Russella choć i ta produkcja ma niewiele wspólnego z życiem pierwszego amanta Hollywood- szkoda.