Jak uwielbiam Gusa za jego niebanalne podejście do kontrowersyjnych tematów oraz użycie alinearnej fabuły do stworzenia pełniejszych, obiektywnych obrazów, tak tym razem jego starania spełzły na niczym. Wynika to z doboru tematu - 'inspiracji' osobą i samobójstwem Kura Cobaina. O ile mityczna śmierć frontmana Nirvany wydaje się na tyle komercyjnym i łatwym do wzbudzenia zainteresowania tematem, tak już filmowe 'dzieło' Van Santa takiego potencjału nie posiada...
Reżyser chcąc ukazać ostatnie dni muzyka nie potrafi przedstawić historii bez zbędnego patosu.. Postać Kurt'a/Blake'a został przedstawiona w sposób kompletnie karykaturalny: wyalienowany muzyk-ekscentryk, nie potrafiący się wyrazić/odnaleźć w społeczeństwie. Jest to nośny temat dla zbuntowanych nastolatków, jednak sam film nie zawiera w sobie żadnych przesłań, próby głębszej analizy przyczyn jego śmierci.
Niestety jest to tylko estetyczny, pseudoartystyczny obraz wpisujący się w konwencje całego mitu otaczającego postać Cobaina. Reżyser nie odważył się przedstawić toksycznego związku Curta i jego żony oraz decydującego o śmierci muzyka uzależnienia od ciężkich narkotyków. Przez co cała 'inspirowana' fabuła wydaje się nazbyt powierzchowna i jakkolwiek nie wstrząsa widzem.
Odnośnie samego sposobu reżyserowania. Gus nie popisał się inwencją czy chociaż szczyptą kreatywności w sposobie prezentowania historii. Montaż wtórną koncepcją zaciągniętą z takich filmów jak Moje własne Idaho, czy też Słoń. Niestety, ze strony Gusa Van Santa jest to już tylko 'odcinanie kuponów'. Po prostu nijaki film o niczym...
To nie jest film o Cobainie, wiec zupelnie nie
rozumiem zarzutu, ze rezyser nie odwazyl sie
przedstawic jego zwiazku z zona. Po diabla?
Przeciez TO NIE JEST FILM O COBAINIE!
"nie potrafiący się wyrazić/odnaleźć w społeczeństwie"
przecież on nawet nie próbuje się odnaleźć w społeczeństwie bo wcale tego nie chce, gdyż nie czyje się jego częścią
co spowodowane jest przeczuciem własnej śmierci
W dużym stopniu zgadzam się z tymi słowami.
Jakaś dziwna schizofrenia jest widoczna już na poziomie kreowania postaci. Z jednej strony stylizacja głównego bohatera jako żywo przypomina nam Kurta Cobaina. Z drugiej strony autor sam dodał zapis na końcu, że to jednak nie Cobain. Czyli co, bohater przypominający Cobaina, bo to ściągnie do kin więcej ludzi? Czyli u podstaw decyzji zarabianie na legendzie?
Z drugiej ta deklaracja: "to nie Kurt" - co to jest? Asekuracja? Żeby ktokolwiek nie posądził, że film niezgodny z faktami, że czegoś brakuje?
Takie rozwiązanie uważam za niepoważny chwyt.
Albo trzeba było robić porządny film biograficzny albo film o jakimś tam muzyku rockowym, bez nawiązań do Cobaina w ogóle.
chodzi o to że reżyser tak wyobrażał sobie to co czuje osoba która przeczuwa bliskość swojej śmieci (a Kurt jego zdaniem był przykładem takiej osoby). ale ponieważ reżyser nie wie co naprawde czuł Kurt ani jakie były szczegóły jego ostatnich dni , dlatego reżyser zaznaczył że postac która stworzył nie jest Kurtem
Ja piernicze sam to wymyśliłeś? Więc kim jest ta postać, który wygląda jak karykatura Cobaina i tak też sie zachowuje a na koniec popełnia samobójstwo?
W tym filmie z artysty wariata zrobiono jakiegoś debila-ciotę.
Tragedia. Za coś takiego powinno się twórcę po sądach włóczyć bo to jest bezczeszczenie pamięci o artyście i w dodatku perfidny skok na kasę.
Film tragiczny i bezdennie głupi. Pokazuje jak cienka jest granica dzieląca wartościowy obraz od tandetnej szmiry.
Jakby reżyserowi chodziło tylko o ukazaniu samotności muzyka nie tworzyłby człowieka o wyglądzie Kurta. Pewnie musiał zaznaczyć, że postać, którą stworzył Kurtem nie jest, bo rodzina i ludzie z jego otoczenia nie zgodzili się na takie przedstawienie tej historii, nie dostał praw autorskich. To nie jest film o chwale, tylko o upadku, pokazuje negatywnie zarówno Cobaina jak i jego znajomych
akapit pierwszy - jakos własnie nie moge się odnaleźć w tych jego środkach o których piszesz, ale zgadzam się z Twoja ocena filmu na 3. "niestety" jest to lepszy rezultat niź innymi razy bywało u tego reżysera... taka moja surowa ocena. ale chetnie poczytam jakąś jego "obronę" ;)
akapit drugi, ale i pierwszy - no własnie ja poczytuję za plus tego filmu, robienia go w ten sposób, gdyż jest to rzecz o Cobainie. mały plusik, ale dobra. niestety to chyba faktycznie patos, to o czym tu piszesz. w najgorszym znaczeniu tego słowa.
akapit trzeci i do Gohy - no jasne, wszyscy chcielibysmy wiedziec jak to właściwie było, ale nie oczekujmy, że jakis film nam o tym powie. nie będzie niczego takiego, że wyświetla "oto historia upadku zwiazku Cobaina i Love". Ona jeszcze żyje... Cobain był wielka postacią. a więc i wielkie pieniądze pozostały. no i tak czysto po ludzku: chcielibyscie by krecono film o waszej najwiekszej tragedii? wiem, Cobain był osobą publiczną. odpowiadam wiec, na razie jest jeszcze grubo za wczesnie by ktokolwiek mógł pomarzyć o ukazaniu tego tak jakbyśmy chcieli to zobaczyć - stawiam tu na dwuznaczność tego zwrotu, bo co chcemy zobaczyć? że ona go zabiła/nic mu nie pomogła, czy prawdę? - i wiadomo, że dzis od razu ktos tak śmiały musiałby się liczyc z czestym pukaniem adwokatów. FILM EWIDENTNIE JEST O CABAINIE. komu trzeba to jeszcze tłumaczyć? opisano to tak, jak w świetle prawa można tylko opisać.
akapit czwarty - pewnie masz rację.
Nie no...kurczę :)
Nie chodziło mi o coś tak naiwnego, jak opowiadanie "jak to naprawdę było". Pewnie nigdy nie da się wiedzieć jak to było "naprawdę", a jednak powstają dzieła biograficzne.
W dalszej części zgadzasz się z moimi sugestiami, że to asekuracja. No właśnie.
Dlatego śmiesznie się czyta tu niektóre komentarze w stylu: "ale to przecież nie Cobain". I tak i nie ;)