'Last days' miałam okazję obejrzeć podczas tegorocznego festiwalu w Jarocinie, jako pierwszą pozycję w festiwalowym maratonie filmowym. Przy filmach "Control" i "Joe Strummers -Niepisana przeszłość" wypadał niesamowicie cieniutko. Jak dla mnie stracony czas, żadnej puenty...
Stracony, prawda. Film jest zwyczajnie nudny. Nie monotonny, jak to było w przypadku "Słonia" chociażby, ale nudny. Po godzinie przestaje ciekawić i wychodzi bardzo miernie.
Ze mną było zupełnie odwrotnie, film zahipnotyzował mnie, wciągnął, skołonił do refleksji. Muszę przyznać, żę wstrząsnął mną. Dramat samotnego człowieka. Bez ozdób i fajerwerków. Trochę przypomina mi "Pająka" Davida Cronenberga.
Van Sant tworzy bardzo specyficzny świat filmowy. Wystarczy spojrzeć na niektóre jego wcześniejsze produkcje, jak chociażby "Gerry" z 2002 roku, który jest podobny do Last Days, nawet trochę pod względem tematu- samotność. Wychodzę z założenia, że idąc na film Santa nie oczekuje szybkiej akcji, nieustających dialogów. Nie zawsze trzeba mówić, żeby coś pokazać, zresztą przecież jednym z podstawowych praw filmu (które mam wrażenie jest coraz rzadziej wykorzystywane) jest to, aby pokazać akcję obrazem. Słowa w scenariuszu to tylko dodatek, tak naprawdę to obraz przemawia. Nie wszystko musi być podane na tacy, nie o to przecież chodzi. Jeśli brak dialogów jest równoznaczny z zasypianiem, to świat filmowy schodzi na psy. Oczywiście ten bardziej niezależny, a kino autorstwa van Santa z pewnością można potraktować jako niezależne.
wiesz ja też zasypiałam na tym filmie, on jest po prostu nudny, widziałam sporo filmów w których reżyser pokazywał akcję obrazem, ale w tym filmie po prostu tak jakby nie było żadnej akcji, zanim główny bohater doszedł znad rzeki do domu minęło parę dobrych długich minut, oglądanie jak pali papierosa i je chrupki z mlekiem też nie jest zbyt ciekawe tak jak długo ciągnąca się scena z muzyką dobiegająca z pokoju - zanim kim do niego przyszła, mnie się to źle oglądało po prostu